Nie ukrywam, że do filmu Dolina Bogów podchodziłem z dużym zainteresowaniem, ale i dystansem. Głównie ze względu na osobę Lecha Majewskiego. Niewątpliwie jest on artystą niebanalnym. Chociaż w kontekście tego reżysera („Onirica – Psie Pole”, „Młyn i Krzyż”) słowo to nie oddaje w pełni fenomenu jego twórczości. Majewski dysponuje niecodzienną wyobraźnią wizualną, co przy stosunkowo skromnym budżecie, przynosi niespotykane efekty.
Historia w filmie składa się z trzech przenikających się wątków. Młodego pisarza (Josh Hartnett), przeżywającego kryzys egzystencjalny, po odejściu żony. Alegorycznej, skupiające w sobie stereotypowe cechy najbogatszych ludzi świata, postaci Wesa Taurosa (John Malkovich). A także Indian plemienia Navajo zmagającymi się z chorobami popromiennymi, dotykającymi ich w konsekwencji zwiększającego się wydobycia Uranu na ich ziemiach przez koncern Wesa Taurosa.
Ciężko powiedzieć, o czym w zasadzie jest ten film. Czy jest to płytka hiperbola o tym, że „pieniądze szczęścia nie dają”, czy opowieść o poradzeniu sobie ze stratą. A może jest to manifest reżysera o wyższości mitów i legend, żyjących w zgodzie z „matką naturą” Indian Navajo nad „zepsutą”, „przeżartą” konsumpcjonizmem cywilizacją Zachodu.
Jedno jest pewne – nie jest to film obok którego można przejść obojętnie.
Najnowszy obraz Majewskiego może nasuwać pewne skojarzenia z twórczością Felliniego czy Bunuela. Jednak inaczej niż w przypadku wymienionych mistrzów kina, u Majewskiego brakuje uniwersalności. Film wypełniają metafizyczne symbole wizualne, momentami zrozumiałe jedynie dla samego reżysera. Majewski zaprasza widza do wspólnego stołu. Niestety, niekiedy przypomina to bardziej monolog, z którym widz w zamyśle reżysera powinien się zgodzić, niż pełnoprawną dyskusję. Nie mniej nie powoduje to, że historię śledzi się bez zaciekawienia. Czasami można zgubić wątek i tok rozumowania twórcy, ale chęć przekonania się, co jeszcze reżyser wymyśli i jakimi niebanalnymi zestawieniami wizualnymi nas zaskoczy, wygrywa z pokusą zakończenia filmu.
Doskonałym podsumowaniem odczuć po seansie są słowa użytkowniczki Filmwebu, kryjącej się za nickiem LapisLazuliLL: „Mimo wszystko wychodzę z seansu bogatsza o wiedzę, że twórca ma mnie gdzieś tak jak i ja mam go gdzieś…i to wcale nie znaczy, że jest nam nie po drodze…”
Z pewnością nie jest to film dla każdego. Może jednak warto, jak sugeruje sam Majewski, zmierzyć się z samym sobą w kontekście obrazów przedstawionych w filmie i oddać się kontemplacji własnej duszy. Może nie potrzebujemy do tego specjalnego zaproszenia. A może właśnie potrzeba nam takiego impulsu…Wolicie filmy skłaniające do refleksji, gdzie trzeba czytać między wierszami i nic nie jest „podane na tacy”? Czy raczej preferujecie kino jako formę rozrywki?
// Film można obejrzeć na platformie CANAL+.