fbpx

Zemsta o smaku landrynek – recenzja filmu „Obiecująca. Młoda. Kobieta.”

Kilka lat temu Hollywood wstrząsnęła afera, która dała początek ruchowi Me Too, zwracającemu uwagę na problem molestowania seksualnego kobiet. Akcja zyskała duży rozgłos, głównie ze względu na zaangażowanie głośnych nazwisk i naświetlenie skali problemu.

Emerald Fennell w swoim reżyserskim debiucie również postanawia zabrać głos w tej sprawie. Ale w przypadku tej produkcji ważniejsze niż sama tematyka jest forma w jakiej zostało nam to podane. Dostajemy kino zemsty. Temat stary jak świat i zdawałoby się wyeksploatowany przez filmowców na wszelkie możliwe sposoby. Wystarczy wspomnieć Hrabiego Monte Christo, serię filmów „Uprowadzona”, dwie części „Kill Bill” Quentina Tarantino (gdzie chęć zabicia Billa stanowi główną oś fabularną podkreśloną już w tytule) czy „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”. Jest tego tak dużo, że nie starczyłoby papieru w drukarce, żeby wymienić chociaż połowę tytułów. I nic w tym dziwnego. Jest to temat bardzo wdzięczny i dobrze wygląda na ekranie. A poza tym prawie każdy z nas lubi kończyć seans ze świadomością, że zło zostało ukarane. Odczuwamy satysfakcję, że sprawiedliwość została wymierzona i spokojnie możemy wrócić do swoich zajęć.

Czy w świecie filmu jest zatem jeszcze miejsce na kino zemsty? Czy twórcy mogą nas jeszcze czymś zaskoczyć?

Emerald w swoim filmie udowadnia że tak. Nie mamy tutaj klasycznego revenge movie. Przede wszystkim nie widzimy samej winy. Dowiadujemy się o niej dopiero gdzieś w połowie ze szczątkowych rozmów. Dodatkowo otrzymujemy w tej produkcji mieszankę gatunkową. Co również nie jest czymś nowym. Podobny zabieg został zastosowany również między innymi we wspomnianym wcześniej Trzy billboardy…, gdzie poważna tematyka kontrastuje z komediowymi wątkami czy specyficznym prowadzeniem aktorów. Ale tym, co wyróżnia „Obiecującą młodą kobietę” jest komiksowy styl oraz dobór kolorów. Przeważają tutaj pastelowe, cukierkowe barwy, co w połączeniu z problematyką może wprowadzić widza w zakłopotanie. Poza niesamowitymi kolorami, dialogi są tutaj najmocniejszym punktem filmu (nic dziwnego, że scenariusz został nagrodzony Oscarem).

Główną bohaterką jest trzydziestoletnia Cassandra Thomas (rewelacyjna Carey Mulligan), która większość czasu spędza w nocnych klubach. Jednak nie robi tego dla rozrywki. Cassie udając odurzenie alkoholowe, daje nauczkę facetom, którzy próbują wykorzystać jej stan. I to jest punktem wyjścia całej historii.

Największy problem mam z zakończeniem oraz ze sposobem przedstawiania mężczyzn w filmie. Zdaję sobie sprawę, że taka jest konwencja. Jednak jako recenzent, a jednocześnie przedstawiciel płci męskiej, czuję pewien niesmak. Osobiście nie lubię, kiedy twórcy wpychają widzowi swoje tezy (nie ważne czy słuszne czy nie) i sposób spojrzenia na świat „łopatami do głowy”, bez jakiegokolwiek miejsca na własne refleksje. Mężczyźni w filmie zostali przedstawieni jako ograniczeni umysłowo, niedojrzali frajerzy, którzy myślą tylko o „jednym”. Swoją kulminację ma to w zakończeniu, gdzie aktorzy wyglądają i zachowują się jak wyjęci wprost z komedii pokroju American Pie (być może jest to spowodowane źle dobranym castingiem) ale wygląda to koszmarnie.

Przyznam, że ocena tego filmu stanowi dla mnie problem. Przez większość czasu seans sprawiał mi frajdę. Ważna tematyka ukazana w intrygujący wizualnie sposób. W dodatku prowokujący do dyskusji. Ale po zakończeniu czułem tylko ból zębów.

Mateusz Łękawski
Mateusz Łękawski
Z wykształcenia ekonomista z zamiłowania poeta i krytyk filmowy. Pasjonat rozmów z drugim człowiekiem i X muzy. Autor bloga „Przemyślenia przy twarożku”. Na łamach LUX portalu postara się połączyć wiarę ze światem filmu. Mix nie zawsze oczywisty.

Przeczytaj również

Comments

Social media

Popularne