Pan Jezus spędził czterdzieści dni na pustyni, gdzie był kuszony. My również tego doświadczamy, tyle, że w wymiarze duchowym. W Wielkim Poście wychodzimy fizycznie do miejsca odosobnienia. Może nie w tak drastycznej formie, jak niegdyś czynili ojcowie pustyni, lecz mimo wszystko szukamy tej samotni. Robimy to jednak dobrowolnie. Są natomiast takie sytuacje, kiedy stan suszy, który dotyka naszego ducha lub duszy rozwija się wbrew naszej woli i staje się przewlekły. Jej przykładem są m.in depresja i acedia (z greckiego „akedia” to zniechęcenie, ospałość, melancholia), zwana również jako duchowa depresja.
Przyjrzyjmy się szerzej tej ostatniej. Mówi się, że dotyka ona głównie mnichów i osoby duchowne, jednak świeccy również się z nią zmagają. Ks. Jan Smoła w swojej książce „Klinika chorób duchowych, według Ewagriusza z Pontu i Ojców Pustyni” pisze, że ta choroba duszy pojawia się najczęściej, kiedy człowiek zmaga się z trudnościami. Przyrównuje je do egipskiej pustelni w porze największego upału. Wg. Ewagriusza z Pontu acedia rodzi się z nieakceptacji otaczającej rzeczywistości i tęsknoty za tym czego nie mamy.[1]
Jej objawami są m.in.: regres wiary, powrót dawnych grzechów, poczucie, że Bóg nas opuścił, przygnębienie, smutek, pustka, apatia, brak chęci do wykonywania jakichkolwiek czynności, permanentne zmęczenie, utrata radości, frustracja i wyczerpanie nerwowe.
Poniższe piosenki opisują stan stagnacji bohaterów. Przeprowadzają przez mroczną krainę niemocy i obłaskawiają ją, czyniąc mniej obcą i bardziej przystępną.
Może zacząć się niewinnie, od kontestacji otaczającej rzeczywistości. Ciągłe powtarzanie tych samych czynności rodzi apatie i bunt. Marzy nam się inny świat, podróż. Uciekamy od stabilizacji w świat wyobraźni, snu, w gęste ogrody pozornego ukojenia.
Zadajemy wiele pytań, m.in.: o przemijanie, kruchość naszego życia, o prawdy życiowe, o siłę potrzebną do odbicia się od dna, o nadzieję, o sposoby na pokonanie gniewu i stanie się lepszym.
Nasze ruchy są niepewne, ostrożne. Jesteśmy jak zawieszeni na linie. Niczym cyrkowcy, kuglarze. Nasze życie wydaje się nie mieć celu. Zgubiliśmy go. Bardzo łatwo jest stwierdzić jego brak. Dużo trudniej znaleźć ponownie sens. W wyniku czego nasze działania są pozbawione pierwotnej dynamiki. Obowiązki stanu zdają się przykrą konieczności prowadzącą nas donikąd.
Dochodzimy do wniosku, że stoimy w miejscu. Jedynym, co płynie jest czas. Dzieję się to wbrew naszej woli. Snujemy opinię, że to on jest bogiem, skoro wszystko kręci się wokół niego. A my spalamy się, męczymy, lecz to wszystko nadaremnie. Chwile spędzane na wypełnianiu obowiązków stanu nużą nas i wydają nam się stracone. [2]
Nie możemy odnaleźć się w pędzie otaczającego nas świata. W końcu zaczynamy tracić nadzieję.
W wyniku czego dopada nas apatia. Mało śpimy i jemy, nie mamy kontaktu z ludźmi, uciekamy w sen. Chcielibyśmy spotkać przyjaciela, ale wątpimy w to, że gdzieś taki jest. Zostajemy sami w domu z żalem w sercu. Wołamy do Boga, by pomógł nam, wskazał drogę, stworzył nas na nowo, zesłał deszcz swojej łaski.
Prosimy o wodę żywą, którą nam obiecał Jezus (J 37-39), nawet pomimo braku poczucia Bożej obecności, wysłuchania, na przekór temu uczuciu. Ważnym orężem jest wytrwałość. Należy nie ustawać w modlitwie. Ma być ona żarliwą i nieustanna.[3]
Po pomoc możemy się zwrócić nie tylko do Boga, ale też i do ludzi, którzy tu, na Ziemi działają w jego imieniu. Oni mogą nas przeprowadzić do innego, lepszego świata, który znają. Kiedy już nawet nie wierzymy, że potrafimy się cieszyć, to ktoś wyciąga pomocną dłoń. To duchowni (kierownicy duchowi, stali spowiednicy) oraz świeccy są dla nas wsparciem. Ważnym elementem są też rekolekcje. Gdyby tak tylko zaufać…
Nasz pobyt na pustyni może trwać dłużej niż czterdzieści biblijnych dni. Jednak po nocy zawsze przychodzi dzień.
[1] Ks. J. Smoła: Klinika chorób duchowych według Ewagriusza z Pontu. Wydawnictwo Bernardinum, Pelplin 2022, 140, 146.
[2] tamże, s. 140-141.
[3] tamże, s. 161.