fbpx

Zielona granica. Tfffu…?

Prawdziwi Polacy i patrioci nie powinni karmić się plugawymi oszczerstwami Pani Holland. Ten film szkaluje Polskę i Polaków. Tylko świnie i ruskie onuce pójdą na ten film. Takie sparafrazowane hasła krążyły w opinii publicznej już przed premierą, jak natrętny mem. Po premierze przerzucanie się wyzwiskami jeszcze narosło. Film mocno podzielił społeczeństwo i stał się przyczynkiem do zaciekłej debaty publicznej. Niestety rzadko merytorycznej.

Tylko świnie siedzą w kinie?

Sporo mówi się w kontekście Zielonej granicy o propagandzie. Mam wrażenie, że jest to ostatnio modne słowo i jak w przypadku każdej mody dosyć mocno wyeksploatowane. Ciężko zaprzeczyć, że Agnieszka Holland przedstawia swój punkt widzenia na tę gorącą kwestię i próbuje przekonać nas do swoich poglądów. Ale czy większym nadużyciem nie jest nagonka na jej film i na widzów? Przytaczanie cytatów powszechnych w czasach niemieckiej okupacji jest według mnie mocno nie na miejscu, ale to nie ja zacząłem. Nie chcę tutaj roztrząsać czy powinno się iść czy nie iść do kina. Każdy ma swój rozum. Jeśli ktoś ma jasno określone poglądy to obejrzenie filmu ich nie zmieni. Ja chcę skupić się na wartościach artystycznych i czysto filmowych. Chociaż zdaje sobie sprawę, jak karkołomne jest to zadanie. Ciężko jest się zdystansować do wydarzeń które dotykają nas wszystkich. Jednak spróbuję.

Emocjonalne wnyki

Zielona granica podzielona jest na cztery rozdziały skupiające się na uchodźcach, straży granicznej, aktywistach oraz Julii (pani psycholog mieszkającej w pobliżu strefy specjalnej). Reżyserka stara się zachować pozory bezstronności, ukazując tę samą historie z różnych, przenikających się perspektyw. Holland nie ukrywa jednak swoich sympatii i antypatii. Trudno nie współczuć uchodźcom, nie czuć bezradności i narastającej frustracji aktywistów walczących z systemem czy nie oburzać się na bestialskie zachowania służb granicznych. I właśnie z ukazaniem tych ostatnich wiąże się najwięcej kontrowersji, również pod kątem scenariusza. Jednowymiarowe pokazanie tych chłopaków jako rasistów, podsycanych przez obscenicznego, szowinistycznego komendanta, sprawia wrażenie scenariuszowego wytrychu. (Momentami miałem wrażenie, jakbym oglądał film Vegi z charakterystycznym, rubasznym, policyjnym humorem). Brakowało mi tutaj pochylenia się nad ich motywacjami i obawami. Zamiast psychologii postaci otrzymaliśmy coś na kształt scen z filmów Smarzowskiego o kolejnej grupie zawodowej. Rasizm, bluzgi, agresja, podlewane litrami wódki. (Nie żebym nie lubił filmów Pana Wojtka, ale Smarzowski jest tylko jeden, a po Holland spodziewałem się czegoś innego). Co prawda są wśród nich wyjątki skłonne do refleksji i samodzielnego myślenia, ale w każdej zagrodzie znajdzie się jakaś „czarna owca”. Reżyserka zastosowała czarno-biały grading kolorystyczny, ale nie tylko kadry są tutaj dwubarwne. Twórcy poszli po całości, dokonując klarownego podziału na protagonistów i złoli. Trochę jak w baśniach lub bajkach Disneya. Tak, żeby nikt nie miał wątpliwości.

O ile można zarzucić Holland kierowanie się emocjami i sympatiami oraz nierównomierne rozłożenie „czasu antenowego” pomiędzy obie strony konfliktu, o tyle zarzut co do powierzchownego potraktowania strażników granicznych jest po prostu głupi. Ale jak to? Przecież sam przed chwilą zarzucałem reżyserce stronniczość. I oczywiście tak jest. Widać to przez cały film. Ale Holland w żadnym z rozdziałów, nie skupia się na budowaniu psychologii postaci i posiłkuje się schematami. Bardziej niż na motywacjach zależy jej na emocjach. Można potraktować to jako zarzut. Ale reżyserka dzięki temu mogła skupić się na uniwersalnej historii o człowieczeństwie, która działa. I to działa bardzo dobrze. Film Holland od początku trzyma za gardło i nie zwalnia uścisku do ostatniej sceny. Holland wie jakich filmowych trików użyć, aby utrzymać uwagę widzów i zawładnąć emocjami. Sam siedziałem jak na szpilkach, obserwując losy, pozostawionych na łaskę i niełaskę losu oraz polskich i białoruskich żołnierzy, ludzi uciekających ze swoich ojczyzn. Przebierałem nogami w kinowym fotelu, widząc nierówną walkę imigrantów oraz pomagających im ochotników z bezdusznym systemem. Zagryzałem wargi, patrząc na sadystyczne traktowanie uchodźców przez służby mundurowe. W połowie seansu przestałem dziwić się medialnym doniesieniom o piętnastominutowych owacjach na festiwalu w Wenecji. Też miałem ochotę wstać i wyrzucić z siebie nagromadzone emocje poprzez rytmiczne, nerwowe uderzanie w dłonie.

Kto ma rację?

Oglądając Zieloną granicę cały czas miałem z tyłu głowy wciąż żywe spory zwolenników i przeciwników zamykania naszej wschodniej granicy. Sam miałem jasno określone poglądy na tę kwestię. Dlatego nie dziwią mnie opory sporej grupy osób przed obejrzeniem tego filmu.

Czy film jest anty-polski i opluwa polski mundur? Tak, pluje. Ale na wykorzystanie Bogu ducha winnych ludzi do politycznych gierek i jako broni w międzynarodowych konfliktach, które ich nie dotyczą. Ciężko jest mi się zgodzić z opinią, że film jest antypolski. Jest z pewnością anty-rządowy, a będąc bardziej konkretnym anty-systemowy. Twórcy krytykują system, który traktuje ludzi jak szkodniki, których trzeba się za wszelka cenę pozbyć. Wbrew opinii ludzi, którzy prawdopodobnie filmu nie widzieli, obrywa się zarówno polskim, jak i białoruskim żołnierzom (w mojej opinii białoruska strona wypada znacznie gorzej). Ale teraz nie o tym kto jest lepszy, a kto gorszy. Obie strony traktują nielegalnych imigrantów jak gorącego kartofla, którego przerzucają miedzy sobą (dosłownie) pod osłoną nocy. Holland w zielonej granicy opowiada o ludziach, którzy utknęli gdzieś daleko od własnych domów w środku białowieskiej puszczy pomiędzy dwiema granicami oraz tych, którzy za wszelka cenę starają się im pomóc.    I to o nich jest ten film. Strażnicy stanowią tylko wyraziste tło. Być może zaślepieni hasłami o bezczeszczeniu polskiego munduru, nie dostrzegamy prawdziwego przesłania filmu. Reżyserka tworzy uniwersalną opowieść o człowieczeństwie, o odnajdywaniu bliźniego, w tych którym nie mamy prawa udzielać pomocy oraz o przełamywaniu językowych i kulturowych barier, pomimo przeciwności.

Jeszcze jedno na koniec. Cały czas towarzyszy mi myśl jak zmieniłby się nasz (polski) odbiór, gdyby akcja działa się gdzieś daleko od naszej granicy lub gdyby była to całkowicie wymyślona historia. Fakt, całkiem dużo gdybania. Ale nie zapominajmy, że pomimo czarnobiałych kadrów, sugerujących dokumentalizm, nadal jest to film fabularny. Oczywiście osadzony w pewnych realiach, ale mimo wszystko ukazujący jedynie wycinek całej historii. Ciężko sobie wyobrazić co by było gdyby. Ale można spróbować pokusić się o taki eksperyment w domu, kiedy film trafi do streamingu.

Mateusz Łękawski
Mateusz Łękawski
Z wykształcenia ekonomista z zamiłowania poeta i krytyk filmowy. Pasjonat rozmów z drugim człowiekiem i X muzy. Autor bloga „Przemyślenia przy twarożku”. Na łamach LUX portalu postara się połączyć wiarę ze światem filmu. Mix nie zawsze oczywisty.

Przeczytaj również

Comments

Social media

Popularne