„Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu” (Łk 19,5)
Każdy z nas chyba chociaż raz słyszał biblijną historię o spotkaniu Jezusa z celnikiem Zacheuszem. Jest to jedno z piękniejszych opowiadań o nawróceniu, jakie możemy spotkać na kartach Ewangelii. Rzadko jednak zastanawiamy się nad głębszym sensem tego wydarzenia i dalszymi losami głównego bohatera. Spróbujmy przyjrzeć się bliżej Zacheuszowi i zastanowić się, jak bardzo spotkanie z Jezusem zmieniło jego życie. Dlaczego celnicy byli tak znienawidzeni przez otoczenie? W jaki sposób celnik mógł się nawrócić i dlaczego było to praktycznie niemożliwe?
Być jak celnik
Co takiego było w zawodzie celnika, że ludzie ich tak nienawidzili?
Dla nas jest to zawód jak każdy inny, jednak w czasach Jezusa wyglądało to nieco inaczej. Celnicy byli urzędnikami podatkowymi, współpracującymi z rzymskim okupantem. Już z samego tego faktu budzili ogromną niechęć w społeczeństwie – byli przecież kolaborantami. Powszechnie uważano, że celnicy wykonują zawód sprzeczny z przykazaniami Bożymi. Wystarczy wspomnieć, że Prawo żydowskie rozpatrywało nieczystość celników i złodziei praktycznie w identyczny sposób. Pobożni Żydzi często dyskutowali na przykład o tym, na ile dom staje się nieczysty po wizycie poborcy podatkowego.
Takie traktowanie celników wynikało przede wszystkim z charakteru ich pracy. Brak stałych stawek podatkowych sprzyjał wyłudzeniom (zob. Łk 3,13). Zdarzało się, że pobierane cło kilkukrotnie przewyższało wartość przewożonego towaru. Codzienne spotykanie się z poganami oraz posługiwanie się monetami z wizerunkiem cezara powodowały zaciągnięcie nieczystości kultowej – a więc w sferze religijnej celnicy również byli wyrzutkami. Negatywna opinia i wykluczenie przechodziły automatycznie na całą rodzinę celnika, która w oczywisty sposób korzystała z owoców jego pracy.
Z drugiej strony należy wspomnieć, że w Palestynie czasów Jezusa działali też uczciwi celnicy, którzy choć w dalszym ciągu traktowani z dystansem, potrafili zyskać przynajmniej minimalny szacunek otoczenia. Taką sytuację przytacza żydowski historyk Józef Flawiusz, który opisuje historię pewnego celnika z Cezarei o imieniu Jan. Człowiek ten, dzięki swojemu majątkowi, pomógł miejscowym Żydom w sporze z pewnym Grekiem, który w sąsiedztwie synagogi wybudował warsztat, utrudniający dostęp do miejsca modlitwy. Sprawa ostatecznie nie została rozwiązana, ale celnik Jan pozytywnie zapisał się w kronikach[1].
Zabójcze odsetki
Zacheusz to ciekawa postać. Już samo jego imię jest znaczące – Zacheusz znaczy „czysty”, „niewinny”. Jednocześnie przedstawiony jest jako bardzo bogaty zwierzchnik celników w Jerychu. Znaczne bogactwo i kierownicze stanowisko zapewne gwarantowały mu tym większą niechęć otoczenia – znajdujemy tego ślad w naszej historii. Ludzie komentując spotkanie Jezusa z Zacheuszem, mówią „do grzesznika poszedł w gościnę” (por. Łk 19,7). Doskonale widać tutaj kontrast między imieniem bohatera, a tym, jak postrzegają go inni.
Jezus okazuje Zacheuszowi bezprecedensowe zainteresowanie. Robi coś, co może szokować otoczenie – zwraca się bezpośrednio do Zacheusza i wyraża chęć odwiedzenia go w jego własnym domu. Po ludzku patrząc, jest to coś niebywałego. Jezus, nauczyciel i cudotwórca, chce wejść do domu kolaboranta i zdrajcy, do domu zbudowanego za nieuczciwie zarobione pieniądze (nieraz kosztem ludzi bardziej potrzebujących). Taka jest jednak logika Boga. Jezus ignoruje opinię otaczającego go tłumu, „ściąga” Zacheusza z drzewa i spotyka się z nim.
Zgodnie z żydowskim Prawem nawrócenie celnika było niezwykle trudne. Musiał oddać wszystko, co bezprawnie sobie przywłaszczył, a dodatkowo jeszcze dołożyć 1/5 wartości zabranych dóbr. Często celnicy nie znali osobiście wszystkich, którym zaszkodzili finansowo, więc spełnienie tych warunków było praktycznie niemożliwe. Dla ułatwienia ustalono wreszcie, że powinni oni zwracać przywłaszczony majątek osobom sobie znanym, a resztę oddawać na rzecz wspólnoty.
Zacheusz jednak robi coś niebywałego. Ewangelista Łukasz zanotował obietnicę zadośćuczynienia za popełnione zło: „Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie” (por. Łk 19,8). Zatem zamiast wymaganej przez Prawo kwoty 120% do zwrotu, oferuje aż 400%! Być może pokazuje w ten sposób, że jako zwierzchnik celników kradł więcej niż inni, a może jego nawrócenie jest aż tak wielkie, że popycha go do tak dużej ofiarności. Bez wątpienia jednak takie odsetki mogłyby przyprawić o zawrót głowy niejednego podatnika…
O co tak naprawdę chodzi?
Historia o Zacheuszu to nie jest jednak bajka o płaceniu podatków i wchodzeniu na drzewa. Można w niej odnaleźć o wiele głębszy i piękniejszy sens. Spotkanie z Jezusem przemienia człowieka do głębi, sprawia, że nie jesteśmy już tacy jak wcześniej. Zacheusz miał w sobie jakiś niepokój, jakiś głód, który kazał mu wyjść na drogę i wspiąć się na drzewo, ryzykując wyśmianie przez otoczenie. Dobrze odczytał ten głód i został nagrodzony. Jezus w całym zgromadzonym tłumie zobaczył tylko jego, zwierzchnika celników z Jerycha, uważanego za zdrajcę i grzesznika.
Do każdego z nas Jezus przychodzi w dokładnie ten sam sposób. W tłumie widzi tylko mnie i do mnie chce przyjść w gościnę. Co ważne – ze swojej strony również muszę zrobić krok. Gdyby Zacheusz nie poszedł za swoim sercem, nie byłoby go przy drodze, nie byłoby go na drzewie, Jezus nie miałby kogo spotkać. Warto postawić sobie pytanie – czy ja chcę spotkać Jezusa? I co robię, żeby go spotkać? Gdzie jest moje drzewo przy drodze? Co mnie powstrzymuje, żeby się na nie wspiąć i spotkać Jezusa?
[1] Józef Flawiusz, Wojna żydowska 2, s. 285-288.
Do ilustracji artykułu wykorzystano kadr z serialu „The Chosen”