„O tak, zapewniam cię: jeśli ktoś na nowo (z góry) się nie narodzi, nie jest zdolny ujrzeć królestwa Bożego. (…) O tak, jeśli ktoś nie narodzi się z wody i Ducha, nie jest zdolny wejść do królestwa Bożego. Co z ciała narodzone, ciałem jest, a co narodzone z Ducha, jest duchem” (J 3,3.5n). Ta radykalna odpowiedź, jaką Nikodem otrzymał od Jezusa, wcale nie rozwiała licznych wątpliwości żydowskiego uczonego. W jaki sposób można w ogóle wyjść poza własną naturę i dosięgnąć tego, co Boskie? Wydaje się, że Chrystus nie tylko tego od nas żąda, ale naprawdę nam to umożliwia. Cofnijmy się dwa rozdziały wcześniej:
Na świecie było [Słowo], a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Do swego przyszło, a swoi Go nie przyjęli. Tym jednak, którzy przyjęli Je, dało możność stania się dziećmi Boga: tym, którzy wierzą w Jego imię. A tacy nie z krwi, nie z pragnienia człowieka, lecz z Boga się narodzili. To Słowo, pełne łaski i prawdy, ciałem się stało i swój namiot postawiło wśród nas. I zaczęliśmy oglądać Jego chwałę, chwałę Jednorodzonego od Ojca.
(J 1,10-14)
Św. Jan mówi, że Słowo Ojca przyszło na świat i że przyjęło ludzkie ciało – Bóg, który jest duchem (zob. J 4,24), przyjmuje mięsiste ciało (gr. sarks)! Jak na mistyka Jan posługuje się tu mało poetyckim zwrotem, lecz dzięki temu wyraźnie podkreśla realizm aktu wcielenia. Bóg stał się prawdziwym człowiekiem (uprzedzając zarzuty nestorian[1]) w realnym ludzkim ciele (odcinając się od dualistycznych poglądów gnostyków i arian[2]). Żebyśmy mogli choć trochę wyobrazić sobie tę tajemnicę wcielenia, posłużmy się poniższym schematem:
Widzimy, że Syn Boży, który istnieje przed czasem w postaci duchowej jako druga Osoba Trójcy Świętej, w konkretnym momencie zaczyna istnieć jako człowiek z krwi i kości, nie rezygnując jednak ze swej Boskiej natury. Ten, który jest w niebie, dotyka tego, co ziemskie (zob. J 3,13).
Z tego też powodu Jan może śmiało powiedzieć, że ci, którzy przyjmują wcielone Słowo, stają się uczestnikami tego, co Boskie. Oznacza to, że każdy z nas zrodzony z krwi i żądzy, stając się chrześcijaninem, rodzi się na nowo. I co istotne, narodzenie to dokonuje się w naszym człowieczeństwie, a więc nie tylko że nie niszczy naszego ciała, ale je wręcz uduchawia. Mamy tu lustrzane odbicie dokładnie tej samej dynamiki, którą widzieliśmy wcześniej:
Odpowiedź Jezusa daje się teraz odczytać w nieco inny sposób: „Nikodemie, Ja Jestem Słowem, które nie miało początku, a zaistniało w czasie. Przyszedłem do ciebie, który istniejesz w czasie, abyś miał szansę Mnie rozpoznać i żyć na wieki. W tym kruchym ciele jest coś znacznie większego”.
[1] Zob. KKK 466: „Herezja nestoriańska widziała w Chrystusie osobę ludzką połączoną z Osobą Boską Syna Bożego. Przeciwstawiając się tej herezji, św. Cyryl Aleksandryjski i trzeci sobór powszechny w Efezie w 431 r. wyznali, że «Słowo, jednocząc się przez unię hipostatyczną z ciałem ożywianym duszą rozumną, stało się człowiekiem». Człowieczeństwo Chrystusa nie ma innego podmiotu niż Boska Osoba Syna Bożego, który przyjął je i uczynił swoim od chwili swego poczęcia”.
[2] Zob. KKK 465: „Pierwsze herezje negowały nie tyle Bóstwo Chrystusa, ile raczej Jego prawdziwe człowieczeństwo (doketyzm gnostycki). Od czasów apostolskich wiara chrześcijańska kładła nacisk na prawdziwe Wcielenie Syna Bożego, który «przyszedł w ciele». (…) Pierwszy sobór powszechny w Nicei w 325 r. wyznaje w swoim Credo, że Syn Boży jest «zrodzony, a nie stworzony, współistotny Ojcu» (homousios), i potępia Ariusza, który przyjmował, że «Syn Boży pochodził z nicości» i «z innej substancji niż Ojciec»”.