Część 1
Nasz scenariusz, czyli dlaczego taki kierunek?
Ziemia Święta – jeden i najważniejszy z naszych wspólnych wymarzonych kierunków podróży. Dlatego planując naszą „wycieczkę życia” to był pierwszy cel. Nie byliśmy jednak gotowi pojechać do Izraela na własną rękę, a oferty biur podróży nie przekonywały nas do współpracy. Ostatecznie porzuciliśmy pomysł, decydując się na wycieczkę na grecki Santoryn. W dniu gdy mieliśmy zarezerwować hotel oraz bilety lotnicze skontaktował się z nami znajomy ksiądz (Ks. Marku serdecznie pozdrawiamy 😉 ) z informacją, że współorganizuje pielgrzymkę do Ziemi Świętej i czy nie mamy planów na podróż poślubną. Decyzję o zmianie kierunku podróży podjęliśmy natychmiast. Uśmiechem Pana Boga był dla nas plakat pielgrzymkowy, na którym księża przez „przypadek” (dla mnie to częste doświadczanie Ducha Świętego) zamieścili zdjęcie z Santorynu – tak „specjalnie dla nas” byśmy na pewno trafili tam gdzie powinniśmy 😊
Dotykanie śladów
Ziemia Święta pachnie Bogiem. Wyruszając z Polski jako jedna z pierwszych grup po covidowym zamknięciu Izraela na pielgrzymów, doświadczyliśmy niezwykłego fenomenu odwiedzania miejsc świętych. Dla nas bardzo wyraźny był panujący tam spokój i brak tłumów, co w tym rejonie świata jest rzadkością. Mogliśmy nie tylko zobaczyć ale i dotknąć miejsc, w których przebywał Zbawiciel. On wie, że potrzebujemy znaków. Jesteśmy materialni, potrzebujemy dotknąć, sprawdzić, zostawił więc materialnych, historycznych świadków swojej obecności. To co przede wszystkim mnie poruszało, to to, że podczas pielgrzymowania mieliśmy czas na spokojną modlitwę, doświadczania sercem, przeniknięcie naszym tu i teraz historii najważniejszej Osoby w życiu. Pobyt w każdym Miejscu Świętym zaczynaliśmy od czytania i rozważania fragmentu Słowa, następnie modlitwy indywidualnej dopiero później zagłębienia się w historyczne i architektoniczne bogactwo miejsca. To był czas Spotkania. A właściwie wielu Spotkań, które wyryte w sercu bardzo trudno opisać słowami. Czas wchodzenia w głąb, bez pośpiechu.
Betlejem
W Betlejem codziennie jest Boże Narodzenie. Tu codziennie płynie w niebo śpiew kolęd, widok choinek, lampek rozwieszonych przez miasto czy bombek wiszących w Bazylice Narodzenia mimo, że niecodzienny w sierpniu, w tym miejscu nikogo nie dziwi. Niezwykłe było wejścia do Groty, dotknięcie miejsca, gdzie Jezus z miłości do mnie przyszedł na świat. Zatrzymanie nad tą ogromną tajemnicą. Bóg stał się człowiekiem. Przyszedł w ciele, by stać się jeszcze bliższy. Pasterka i śpiew „Bóg się rodzi” tu w Betlejem nabrały zupełnie innego znaczenia.
Nazaret
Miejsce zwiastowania. Dla mnie miejsce szczególe. Wypełnione ciszą i prostotą. Moja osobista medytacja nad odpowiedzią. Tutaj Bóg zapytał nastoletniej dziewczyny, która miała ułożony plan na życie, czy zostanie Matką Jego Syna. Ona wbrew logice ufa i zgadza się. Będąc w tym miejscu tydzień po zawarciu Sakramentu Małżeństwa zastanawiałam się nad moją odpowiedzią. Czy moje „tak” jest zawsze klarowne i jasne? Czy słyszę pytania Boga? Czy daję się prowadzić? To był także czas pytania o naszą małżeńską drogę. Czego Panie teraz od nas chcesz?
Nazaret to także Dom Świętej Rodziny i warsztat Świętego Józefa. Miejsca zwykłej codzienności Boga. Bycie tam było dla mnie głęboko poruszające. Jest to stanowisko archeologiczne gdzie poza korytarzami widać schody. Tu był normalny dom. Miejsce odpoczynku, pracy, wspólnych posiłków, rozmowy, modlitwy, bycia ze sobą. Miejsce pierwszych słów Jezusa, Jego pierwszych kroków. Dom w którym jak mówił ks. Piotr Pawlukiewicz „Najświętszy Sakrament biegał między garnkami”. Ten obraz towarzyszył mi podczas medytacji. Zwyczajne życie Niezwykłej Rodziny.
Jordan
Po dziesiątkach kilometrów skwaru i kamieni judzkiej pustyni… dociera się do miejsca, które tętni życiem i zupełnie nie pasuje do otaczającego je krajobrazu. Palmy i pitna słodka woda, tuż nieopodal Morza Martwego. Tę drogę pokonał Jezus. 40 dni samotności, modlitwy, skał pustyni i żaru lejącego się z nieba. 40 dni ostatecznego przygotowania by zacząć publiczną działalność. 40 dni by dotrzeć tutaj. Nad Jordan.
Było nam dane stać w miejscu Jego chrztu. Wejść do wody i usłyszeć nad sobą te same Słowa Boga Ojca. Zdanie „Jesteś moją ukochaną córką, mam w Tobie upodobanie” usłyszane tutaj, po odnowieniu przyrzeczeń chrzcielnych, stojąc w tej samej wodzie, było poruszające. Na nowo Ojciec wyrył w moim sercu doświadczenie dziecięstwa i błogosławieństwa. Jestem córką, Córką Boga.
Kana
Niepozorny kościół niemal wciśnięty w miejską zabudowę. Miejsce radości, święta, degustacji izraelskiego wina. Miejsce pierwszego cudu. Wzruszające jest to, że Bóg właśnie nowożeńców wybrał na światków, na adresatów pierwszego znaku. Podniósł rangę małżeństwa. Byliśmy w Kanie dokładnie dwa tygodnie po naszym ślubie. Ja ubrana w suknię ślubną, Kacper w eleganckiej koszuli. Odnowiliśmy nasze przyrzeczenia stojąc ramię w ramię z małżeństwami mającymi kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat wspólnej drogi. To było doświadczenie Boga, który na nowo w tę sakramentalną wieź wchodzi, niezależnie od długości stażu. Słowa odnawianej przysięgi uświadomiły mi, że odnawia się ją codziennie, w każdej chwil. Tylko wtedy będzie ona owocować, tylko wtedy miłość będzie się rozwijać, jeśli codziennie, świadomie, będę wracała do słów wypowiedzianych ten pierwszy raz, tak uroczyście.
Jezus rozmnożył wino – symbol radości. Tym młodym, kilka godzin po ślubie, skończyła się radość ze wspólnego życia. Może przygniótł ich natłok nowych zadań, obowiązków, szarość, zwyczajność, wzajemne wady, oczekiwania, przyzwyczajenia. Jezus, na prośbę swej Matki, w to doświadczenie wchodzi pomnażając radość. Byśmy byli prawdziwie i głęboko radośni z bycia razem. By nasza radość promieniowała też na innych. To była moja prośba wyrażona w Kanie. Prośba i ogromna wdzięczność, że w tym miejscu, już jako mąż i żona, jesteśmy razem.
Ciąg dalszy nastąpi…