Wyobraź sobie, że odbierasz świat inaczej. Słyszysz rzeczy, których świat nie słyszy. Dręczą Cię głosy, których nie możesz „wyłączyć” lub lęk paraliżuje Cię przed zrobieniem, wydawałoby się zwykłych czynności. Jesteś apatyczny, dawne zainteresowania nie sprawiają Ci przyjemności. Twój sen jest zaburzony, a nastrój wyraźnie obniżony.
To objawy kilku spośród zaburzeń psychicznych, które są rzeczywistością ponad 8 mln, czyli blisko jednej czwartej Polaków. Tak wynika z badania EZOP II, które wykonał Instytut Psychiatrii i Neurologii (https://ezop.edu.pl/wp-content/uploads/2021/12/EZOPII_Zmiana-kondycji-zdrowotnej.pdf). Badanie zostało sfinansowane z funduszy Narodowego Programu Zdrowia na lata 2016 – 2020. Przeprowadzono je w latach 2018 – 2021.
Skoro problem ten dotyka tak wielu Polaków, a według statystyk pracowni CBOS ponad 90% z nas deklaruje się jako osoby wierzące (https://cbos.pl/SPISKOM.POL/2020/K_063_20.PDF), warto byłoby sprawdzić, jak Kościół odpowiada na potrzeby naszych rodaków, zmagających się z zaburzeniami psychicznymi oraz jak oni odnajdują się we wspólnocie wierzących.
Kościół w służbie choremu:
Organizacje kościelne prowadzą szereg instytucji świadczących pomoc osobom zmagającym się z różnego rodzaju dolegliwościami, w tym również zaburzeniami psychicznymi. Oto kilka z nich:
Środowiskowe Domy Samopomocy – są to ośrodki wsparcia, przygotowujące podopiecznych do funkcjonowania w społeczeństwie (np. Środowiskowy Dom Samopomocy w Skawinie, prowadzony przez parafię św. Apostołów Szymona i św. Judy Tadeusza w Skawinie);
Domy Pomocy Społecznej – placówka, która świadczy mieszkańcom całodobową opiekę, w tym usługi bytowe, opiekuńcze, edukacyjne i wspomagające; przykładem jest Dom Pomocy Społecznej dla osób przewlekłe psychicznie chorych w Rudzie Śląskiej. Prowadzony jest przez Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza (Boromeuszki);
Warsztaty Terapii Zajęciowej – jest to placówka mającą na celu rehabilitację społeczną i zawodową podopiecznych poprzez różnorodne formy terapii: biblioterapia, muzykoterapia, arteterapie itp. (jedną z tego typu placówek jest Warsztat Terapii Zajęciowej przy Parafii Rzymsko – Katolickiej w Brzostku).
W Lublinie działa Charytatywne Stowarzyszenie Niesienia Pomocy Chorym „Misericordia”. Jego działalność jest skierowana do osób zmagających się z przewlekłymi chorobami psychicznymi. Prowadzi ono m.in. zakład aktywności zawodowej (Kawiarnia Santiago Cafe – zatrudnia 54 osoby niepełnosprawne), mieszkania chronione, dom o charakterze rodzinnym i klub samopomocy. Dzięki współpracy z miejscową parafią podopieczni mają możliwość porozmawiania z kapłanem.
Równie ważna jak rozmowa z duszpasterzem jest terapia, dlatego przy parafiach funkcjonują poradnie psychologiczne i psychoterapeutyczne, zarówno skierowane do małżeństw, jak i indywidualnych jednostek. Wielu księży łączy posługę kapłańską z zawodem terapeuty. Zdarza się, że kierownicy duchowi i spowiednicy po rozmowie z wiernym doradzają mu skorzystanie z terapii. To bardzo cenne wsparcie.
Jak widać Kościół Katolicki robi wiele dla osób przewlekle psychicznie chorych. Czas jednak przekonać się, jak one same czują się we wspólnocie wierzących.
Edyta, lat 42
Wychowywała się w tradycyjnie katolickiej rodzinie. Jej mama wysyłała dzieci do Kościoła, przy czym rodzice sami do niego nie uczęszczali.
Babcia była jedyną prawdziwie wierzącą osobą w rodzinie. Chodziła czasem z wnuczką do świątyni, jednak Edyta nie była zainteresowana wiarą. Wiedziała, że trzeba tam bywać, bo tak wypada.
Na nerwicę zachorowała już w szkole podstawowej. Ponadto problemy z sercem utrudniały jej spełnianie marzeń w klasie sportowej. Nie modliła się do Boga, nie prosiła o uzdrowienie. W okresie licealnym zaczęła poszukiwać informacji o buddyzmie i energiach. Na studiach została dotknięta również depresją.
Nerwica się nasilała. Ataki paniki spowodowały, że Edyta często trafiała do szpitala i na pogotowie. Doświadczała ataków złego ducha i myśli samobójczych.
Po studiach pracowała jako tancerka i choreografka oraz w firmie księgowej, co powodowało, że miała mało czasu dla siebie. Nadal interesowała się duchowością, jednak niezwiązaną z Jezusem.
Następnie zaczęły się problemy naszej bohaterki z kręgosłupem oraz choroba mamy. Nie miała jednak głębokiej wiary. Rozwiązania swoich problemów szukała jedynie w czysto ludzkich sposobach. Nigdy natomiast nie obarczała Boga winą za choroby swoje i matki.
Podczas choroby mamy zaczęła myśleć inaczej. Dostrzegała istnienie jakiejś opatrzności. Chodziła z siostrą na msze o uzdrowienie. Jej matka również czuła opiekę siły wyższej. Zmarła po trzech latach walki z chorobą. Edyta nie miała o to pretensji do Boga. Przyjęła to ze spokojem, w przeciwieństwie do ojca, jednak jej kontakt z Jezusem nadal był marny.
Po śmierci matki w życiu Edyty wydarzyły się dobre rzeczy. Poznała Marię, która zaprosiła ją do USA. Uważa to za Boże działanie, ponieważ sama nie odważyłaby się wyjechać za granicę, gdyż bała się wyruszyć poza swoje miasto. Zawsze w życiu wmawiano jej, że sobie nie poradzi.
Jak mówi Edyta, „Bóg wiedział, co robi, stawiając na jej drodze Marię”, gdyż jest ona praktykującą i świadomie wierzącą osobą, znającą Pismo Święte. W Stanach Zjednoczonych nasza bohaterka poznała Klaudię i Isaaca, chrześcijan, protestantów, którzy „pokazali jej jak iść za Jezusem”. „Oni są młodzi, ale wypełniają w swoim życiu Pismo Święte”.
Po śmieci matki nasza bohaterka tłumiła w sobie emocje. Przełomowym momentem w jej życiu było, gdy otworzyła się emocjonalnie. Wtedy to nasiliły się u niej ataki paniki, nerwica, problemy ze snem. Pewnej nocy powiedziała, żeby Jezus zabrał od niej to wszystko, bo już nie daje rady. Od tamtego momentu jej życie zaczęło się zmieniać. Bóg postawił na jej drodze ludzi, którzy jej pomagali, doradzali. Trafiła na konferencję Ojca Adama Szustaka, która bardzo do niej przemówiła. W ciągu kilku miesięcy wszystkie objawy nerwicy i depresji ustąpiły bez przyjmowania tabletek, co jest dla Edyty cudem. W tym czasie kobieta starała się pracować nad sobą. Chodziła z Marią do Kościoła, modliła się. Zaczęła czytać w Kościele podczas mszy, chociaż nie lubi swojego głosu.
Mimo wszystko Edyta przeżywa w swoim życiu wzloty i upadki. Ma wątpliwości, ale pomimo tego stara się ufać. To właśnie zaufania do Boga w każdej sytuacji nauczyła się podczas pobytu w USA, choć nie było jej łatwo pod względem zdrowia fizycznego, psychicznego i sytuacji finansowej. Często spotykały ją sytuację, gdy spodziewała się czegoś złego, a wszystko niespodziewanie wychodziło na dobre.
Historia Łukasza
Łukasz zmagał się z lękowo-zależną osobowością. Posłuchał cichego głosu własnego serca i poszedł na swój pierwszy Kurs Alpha, pomimo lęku, niepokoju i nieufności, którą odczuwał. Chciał też zachować anonimowość. Na liście podpisał się pseudonimem. Znalazł wymówkę przed sobą samym, aby nie chodzić na te spotkania w postaci nieuzyskania materiałów od prowadzącego grupkę dzielenia i po trzecim z nich porzucił udział w tym kursie.
Podczas kursu nikt go nie odrzucał, poza nim samym. Tłumaczył sobie, że to inni go odtrącają, a tak naprawdę to tym kimś był On sam. To wszystko zrozumiał jednak po latach. Dopiero po jakimś czasie przypomniał sobie, że podpisał się ksywką, gdyż wyparł ten fakt ze świadomości.
Po trzech latach Łukasz wrócił na Alphę. Dostrzega progres, gdyż tym razem podpisał się już nie pseudonimem, a samym imieniem. Podczas jednego ze spotkań usłyszał słowa z Apokalipsy św. Jana: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap 3, 20) i zaufał im. Zdecydował, że za nimi pójdzie. W domu poczuł, że choć nikt się nad nim nie modlił z nałożeniem rąk, to jednak ma poczucie, że modlono się o jego nawrócenie. Odczuł też przebaczenie grzechów i to, że jest czysty, mimo, że nie był u spowiedzi. Jego życie zmieniło się o 180 stopni, np. porzucił swoje dotychczasowe zatrudnienie. Na Alphie natomiast trwał cały czas. Od tamtego momentu poczuł się lepiej we wspólnocie wierzących, gdyż coś się w nim zmieniło, pękło, odnalazł wolność.
Pomiędzy swoją pierwszą, a drugą edycją Kursu Alpha kolega poprosił Łukasza o zostanie ojcem chrzestnym. Nie wiedział, co kupić na prezent, co zrobić, więc zapytał znajomych, którzy też nie byli bardzo blisko Boga i Kościoła, ale mieli małe dziecko, czyli byli świeżo po chrzcinach. Znajomy odpowiedział mu, że najważniejsze, co może zrobić, to iść wreszcie do spowiedzi. Łukasz twierdzi, że w tym momencie przemówił przez niego Duch Święty, gdyż te słowa dotknęły go do tego stopnia, że poszedł do przykościelnej księgarni i kupił książeczki przygotowujące do sakramentu spowiedzi. Poszedł do Kościoła. Spotkał księdza. Poprosił go o spowiedź. Wyspowiadał się i uzyskał rozgrzeszenie. Kościół go nie odrzucił, a wręcz przyjął takiego, jakim jest. Łukasz spotykał na swojej drodze księży, którzy mu pomogli. Przemawiały do Niego ich słowa.
Przyszedł taki moment, że Łukasz został liderem Wspólnoty. Jak twierdzi, po ludzku na 100% nie nadawał się do pełnienia tej funkcji, gdyż nie wiedział nic o Kościele, sakramentach itp. Znów nie został odrzucony, a zaproszony przez księży. Nadal to On sam musiał mierzyć się ze swoimi lękami, i podejmować decyzję o „wejściu w ciemność, która powoli się rozświetlała”.
Miał sytuacje, że ktoś go oceniał czy krytykował. Wtedy nie oskarżał się i nie dokładał sobie, tylko szukał prawdy. Jak twierdzi jest nią Jezus, ale On ma swoich ludzi, dlatego pytał różnych osób”. Przychodziły myśli, że się nie nadaje i jak sądzi, po ludzku rzeczywiście tak jest, ale Bóg ma swój plan.
Poczuł odrzucenie, gdy podczas modlitwy uwolnienia powiedział, że nie ma komu przebaczyć i w zamian usłyszał pytanie o to, po co tam przyjechał, natomiast nikt go nie odrzucił, jedynie On tak to odebrał.
Teraz będąc w Domu Miłosierdzia i samemu prowadząc taką modlitwę Łukasz zwraca bardzo uwagę na niesienie miłości i akceptacji. Jego zdaniem jest to zadanie Kościoła i my jako ludzie też powinniśmy miłować i przekonywać swoim zachowaniem, że człowiek jest kochany przez Boga bez względu na wszystko. Powinniśmy patrzeć na drugiego człowieka jak brata czy siostrę. Mamy miłować innych jak siebie, ale jeśli najpierw nie pokochamy siebie, to odrzucając innych, będziemy tak naprawdę odtrącać samych siebie. Osamotnienie i lęk oraz poczucie, że z Ciebie nic nie będzie, że się nie nadajesz to kłamstwa, które zostały nam wparte do głowy i powodują, że sami się odsuwamy od tego świata, od wspólnoty od wszystkiego, a to jest taka nasza wewnętrzna walka.
Łukasz nadal mierzy się z lękiem, np. podczas mówienia końcowej konferencji na Kursie Alpha, trzy minuty przed jej zakończeniem nie mógł nic mówić, bo opanowały go negatywne myśli. W wyniku tego zaczął się oskarżać, że to tragedia i już więcej nie będzie przemawiał. Został jednak zaproszony do głoszenia raz jeszcze i myślał po ludzku, że nie da rady, ale rozumowo tłumaczył sobie, że widocznie Bóg go do tego zaprasza, żeby przeciwstawił się tej ciemności, lękowi, tylko zaufał, bo Stwórca ufa.
Historia Pawła
Paweł zmaga się z depresją. Wiele razy w swoim życiu odczuwał, że jest sam. We wszystkim. Dosłownie. We wszelkich problemach, radościach. Próbował odnaleźć wsparcie w ludziach, którzy go otaczają. W rodzinie, znajomych, bliskich. Jak mówi, zupełnie nikt nie potrafił mu pomóc, a przynajmniej tak czuł.
Postanowił poszukać ukojenia w Kościele. Chciał spróbować się odnaleźć wśród ludzi wierzących w Boga. Podjął próbę odnalezienia wsparcia wśród Księży. Niestety uczucie osamotnienia nie opuszczało go nawet na chwilę. Czuł zupełny brak wsparcia z każdej strony. Miał wrażenie, że każdy z duchownych jest zapatrzony w siebie, a zamiast chęci niesienia pomocy ludziom, jakby wręcz sami prowokowali to, że ludzie odsuwają się od Kościoła jeszcze bardziej.
Jak twierdzi, po dłuższym zastanowieniu potrafi wskazać dwóch kapłanów, którzy faktycznie są tacy jacy księża być powinni: Chcący nieść wsparcie, nie oceniać, a dawać wskazówki i jednym z duszpasterzy nie jest bohater z serialu „Plebania”.
Pośród wiernych Paweł czuł się jak czarna owca w stadzie. W jego odczuciu ksiądz był zapatrzony w siebie, natomiast, wierni w innych. Żadne z nich nie chce nieść pomocy, ale ocenić drugiego człowieka i zamiast mówić o nim dobrze, pochwalić jeśli coś mu wyszło to pragnie jeszcze bardziej upokorzyć, gdy coś się nie powiodło.
Jak uważa Paweł, być może świat jaki wykreował w swojej głowie był zbyt mocno kolorowy, a w rzeczywistości jest jednak bardziej czarno-biały.
Wszystko to spowodowało u Niego jeszcze większą samotność.
Postanowił poszukać oparcia w Bogu Ojcu. Zapragnął prawdziwej wiary, z potrzeby serca, a nie opartej na tym, że ktoś inny wierzy czy może jest to w modzie. Postanowił mieć wiarę w sobie, w swojej małej izdebce jaką bywa Jego serce. Kiedy pojawia się uczucie samotności, przypomina sobie, że tak naprawdę nie jest sam, bo ma Boga Ojca. Jego zdaniem wszystko inne to dodatek i chociaż nadal w jego życiu pojawiają się złe chwile, to zawsze przed pójściem spać stara się podsumować przeżyty dzień i podziękować Stwórcy za niego, nawet jeśli w ocenie Pawła nie był zbyt dobry. Od Boga nie czuje tych emocji, o których mówił powyżej. W Nim odnajduje zawsze prawdziwe oparcie.
Opinia księdza.
O komentarz poprosiłem księdza Oskara Prybę, redaktora naczelnego: „Lux portalu”:
– „Pierwszym i fundamentalnym stwierdzeniem na którym bazuję jest to, że w Kościele jest miejsce dla wszystkich. Te słowa to nie tylko pasterskie otwarcie się na każdego człowieka, ale też chęć zapewnienia pomocy człowiekowi. Jeżeli chodzi o osoby zmagające się z jakimikolwiek zaburzeniami psychicznymi chcę powiedzieć, że Kościół takich osób nie wyklucza. Co więcej, stara się im pomóc – na tyle na ile jest to możliwe.”
Ksiądz Oskar jako przykład specjalistycznej pomocy „rodzinom i osobom indywidualnym, potrzebującym wsparcia w przezwyciężaniu trudności życiowych, problemów psychicznych oraz duchowych” wskazuje Centrum Psychologiczno-Pastoralne „Więź” (funkcjonujące w ramach diecezji pelplińskiej, w której mój rozmówca posługuje):
– „Centrum to działa w kilku miejscach naszej diecezji, dzięki czemu, dostęp do tej formy pomocy jest znacznie ułatwiony”.
W drodze
Powyżej mogliśmy przeczytać trzy świadectwa, obrazujące, jak w Kościele traktowane są osoby zmagające się z zaburzeniami psychicznymi. Każda z historii przedstawia problem z zupełnie innej strony, a ich bohaterowie inaczej odczuwają wsparcie ze strony wspólnoty wierzących.
Łukasz nie doświadczył odrzucenia w Kościele, czy wśród wierzących. Jedyną osobą, która go odtrącała był On sam. We Wspólnocie i od księży doświadczył wsparcia i akceptacji.
Edycie bardzo pomogli wierzący i parafia w USA. W Polsce niekoniecznie.
Z historii Pawła natomiast wyłania się nadzieja, ponieważ nawet, kiedy czujemy się źle wśród ludzi, to zawsze zostaje nam Bóg, którego możemy się „chwycić”.
Każdy z trójki moich rozmówców podkreśla rolę Pana Boga w procesie zdrowienia. Wsparcie ze strony Kościoła w Polsce odczuwał tylko Łukasz. Odczucia bohaterów artykułu odnośnie wspólnoty wierzących są bardzo różnorodne – od poczucia osamotnienia po refleksje, że to my sami siebie odrzucamy.
Zdanie każdej osoby w Kościele powinno być ważne. Zarówno te pozytywne, jak i będące przysłowiową „łyżką dziegciu”. Opinie takie, jak Pawła są istotnym głosem i należy je mieć na uwadze i jeszcze większą troską objąć osoby, które wśród wierzących czują się źle. Rację ma jednak także Łukasz, który kładzie nacisk na rozpoznanie lęków, które są w sercu i blokują nas przed otwarciem na innych.
Docenić należy inicjatywy Kościoła w Polsce, które mają na celu nieść pomoc osobom zmagającym się z problemami psychicznymi i podejście kapłanów, takich jak ksiądz Oskar. Przy czym życie jest drogą i wciąż jeszcze są osoby, które czekają na włączenie, na wyjście do nich. Wciąż jeszcze są owce oczekujące na odnalezienie (Łk 15, 1-7). Nie można poprzestać na przyglądaniu się status quo i cieszeniu z Niego. Trzeba myśleć o tym, jak dotrzeć do niezaopiekowanych.
Wsparcie systemowe jest ważne, natomiast nic nie zastąpi podejścia indywidualnego.
Świeccy również powinni wyzbyć się tendencji do obojętności i podejść z sercem na dłoni do osób, które czują się samotne.
Jak widać, zagadnienie jest bardzo złożone i zróżnicowane, jednak pomimo różnic wszyscy patrzymy w tym samym kierunku, Jezusa Chrystusa.