Sam pierwszy raz trafiłem na jego kazanie lub rekolekcje podczas lekcji religii w liceum. Nie wiem, jak decyzja o puszczeniu taśmy świadczy o mojej katechetce, ale według mnie sporo tym wygrała. Zamiast samej produkować się o, być może drażliwym dla niej temacie, włączyła nam słowo kapłana, na którego naukach się wychowała. A był on znakomity w swoim fachu.
Wówczas zderzenie z Pawlukiewiczem było dosyć mocne. Nie wyobrażałem sobie bowiem, że ksiądz może w ten sposób mówić do wiernych. Otwarcie o relacjach damsko-męskich, o zauroczeniu, miłości, w dodatku bez pomijania słowa seks. Pamiętam, że wówczas kilka razy pytałem swojego kumpla, jak nazywa się ten ksiądz i czy rzeczywiście jest to kapłan. Pawlukiewicz bardziej przypominał mi gawędziarza niż osobę duchowną, a przecież on cały czas mówił o Jezusie i jego miłości do człowieka!
Dzięki pani Ewie, która przed 13 laty puściła tamto nagranie, sam mogę się nazywać wychowankiem legendy polskiego kaznodziejstwa. Przez lata śledziłem działalność księdza Piotra, chłonąłem treści i czerpałem dla siebie. I być może z tego powodu lektura książki „Ty jesteś marką” nie była dla mnie jakimś wielkim wstrząsem, nie było efektu wow! Głównie dlatego, że większość opowieści była już mi znana, a sam Pawlukiewicz stawia na swój sprawdzony chwyt: dzięki luźnym anegdotom z własnego życia lub doświadczeń kolegów kapłanów wskazuje nam największy problem współczesnego chrześcijaństwa.
Tytuł tej książki może wskazywać, że mamy do czynienia z pozycją coachingową. Moim zdaniem może to być mylące, bo Pawlukiewicz w „Ty jesteś marką” zwraca uwagę na problem hipokryzji katolików. Na to, że bardzo często zdarzają się przypadki, kiedy ludzie należą do różnych wspólnot w Kościele, działają wokół Jezusa, ale po opuszczenia gmachu lub terenu świątyni zachowują się tak, jakby w ogóle nie słyszeli o Bożej miłości. Dlatego Pawlukiewicz zwraca nam tutaj uwagę na to, że marką, czyli znakiem rozpoznawczym każdego z nas, ma być Chrystus. Autor na blisko 180 stronach niczym komik, który potrafi dodatkowo celnie rzucać nożami do celu, wskazuje nam sytuacje, w których jako katolicy popełniamy błędy.
Myślę, że znakomicie oddaje to ten fragment: „Wyobrażam sobie czasem Sąd Ostateczny jako projekcję filmu z naszego życia. Na wizji będzie to, co mówiliśmy przez wszystkie lata, a na dole pojawią się napisy, co wtedy naprawdę myśleliśmy: «Witam was serdecznie, drodzy parafianie. Bardzo się cieszę, że mogę do was przemawiać! (O, znowu przyszła ta hołota, kurczę. Ten ziewa, ten jakiś przymulony. Wzięlibyście się w garść)»”. Sztuką jest bowiem, aby zawsze nasze myśli, słowa i czyny były spójne z Ewangelią.
Istotne w tej książce jest również to, że Pawlukiewicz jest w niej autentyczny. Ci, którzy znają jego dorobek kaznodziejski wiedzą, o co chodzi: ksiądz z wielkim luzem przedstawia różne problemy, ma znakomite poczucie humoru i przede wszystkim: odwołuje się do swojej relacji z Panem Bogiem, przywołuje sytuacje w których mógł zachować się lepiej, a kiedy jest taka potrzeba (w tej książce dosyć często), wskazuje błędy i grzechy Kościoła.
Takie podejście do tematu jest niezwykle ważne, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy mamy do czynienia z kryzysem wiary i instytucji Kościoła. Czytając „Ty jesteś marką”, stajemy zatem w prawdzie: z aktualną sytuacją w naszym życiu i tym co dzieje się wokół nas. W dodatku podczas lektury nie ma się wrażenie „besztania”, a raczej upominania z miłością, co sprawia, że nie powinniśmy się czuć oburzeni, a przesłanie trafi do każdego: księdza, biskupa, prezesa, polityka czy zwyczajnego człowieka. Trzeba przyznać, że ksiądz Piotr Pawlukiewicz to jeden z takich kapłanów, którego charyzmy będzie brakowało. Na szczęście jego odejście w 2020 r. nie pozostawiło nas z niczym, bo możemy sięgać choćby do takich pozycji jak „Ty jesteś marką”.